niedziela, 31 stycznia 2016

koniec

ósmy luty 2017, Amsterdam

     Dziś mija rok od kiedy zgasła gwiazka małej Sophie. Nadal ciężko mi na samo wspomnienie o niej, ale... Najwyraźniej tak musiało być. Dziś miałaby półtora roku oraz siedem dni. To boli, że takie maleństwo szybko musiało zniknąć...
     Ale wróćmy do rzeczywistości - przecież po to byłam pięć miesięcy na terapii. Aby się z tym pogodzić. Jesteśmy z Viktorem narzeczeństwem od pół roku. To wszystko... Tak bardzo się zmieniło. Oczywiście, że na lepsze. Przez tę terapię dogadujemy się o wiele lepiej, jesteśmy ze sobą jeszcze bardziej zżyci.
     Lucas wrócił z wypożyczenia i wreszcie zaczął błyszczeć w drużynie z Amsterdamu. Vik wskoczył na wyższy poziom, ale zapowiedział, że się stąd na razie nie rusza, chce pomóc Joden wreszcie zawalczyć o trofeum w Europie.
     Zastanawiałam się też nad jednym... Brakowało mi czegoś, tego jednego, specyficznego dźwięku, tej radości... Fakt, byłam szczęśliwa, miałam Viktora, najważniejsze fundamenty mojej własnej rodziny. Miałam obok swojego brata, za którym tak bardzo tęskniłam... Otaczałam się ludźmi, którzy mnie kochają - mimo wszystko... Ale... Było jeszcze coś... Coś, czego on też na pewno chciał...

          - Tak szybko to zleciało... - szepnęłam do niego, kładąc na jej grobie bukiecik białych różyczek. Zerknęłam na zdjęcie obok napisu. Tak słodko się tam uśmiechała... Nikt za nic w świecie by nie podejrzewał, że tydzień po jego zrobieniu zacznie się najgorszy dramat...
     Przeniosłam wzrok na niego, milczał. Przeżywał to po swojemu. W ciszy... Muszę to wykorzystać. Cath, zbierz się do kupy. 
          - Viktor... Spójrz na mnie, proszę. Chcę Ci powiedzieć coś ważnego - łaskawie przeniósł na mnie swoją uwagę.
          - Tak?.. - spytał ostrożnie, obawiając się tego, co go czeka.
          - Nie wiem, jak to powiedzieć... - nerwowo splotłam dłonie ze sobą. Bo chyba nie powiem mu tak prosto z mostu, że jestem gotowa na to, aby mieć dziecko.
          - Śmiało - podszedł do mnie i schwycił moje obie dłonie. Uważnie się mi przyglądał, czekając, aż się zbiorę do kupy.
          - Bo ja... Chyba... - jego oczy wręcz się we mnie wlepiały, połyskując dokładnie tak samo, jak za pierwszym razem, kiedy się spotkaliśmy. - Jestem gotowa na to.
          - Na?... - uniósł pytająco brew ku górze, chociaż już się domyślił. Przecież tylko na to czekał.
          - Chciałabym, aby Sophie miała rodzeństwo - po wypowiedzeniu ostatniego słowa puścił moje dłonie i ujął w nie moją twarz.
          - Nawet nie wiesz, ile na to czekałem - szepnął wzruszonym, a jednocześnie łamiącym się tonem, po czym musnął moje wargi.





______________
Cześć po raz ostatni tutaj! W tym momencie żałuję, że tej mowy nie napisałam wcześniej, przecież ledwo żyję
No to... Nawet nie wiem, co powiedzieć. Widzimy się tu po raz ostatni (kocham się powtarzać), więc przyszedł czas na małe podsumowanie i falę podziękowań, prawda?
Chcę Wam, moim kochanym i najlepszym czytelniczkom, podziękować za każdą chwilę, którą tutaj poświęciłyście. Że postanowiłyście odwiedzić tę witrynę ponad pięć i pół tysiąca razy! Dziękuję także za każde słowo, z którego złożyło się sto komentarzy! (w chwili publikacji tego posta) Naprawdę, nie wiem, co powiedzieć. Każde moje kolejne opowiadanie jest coraz lepsze (chociaż nadal daleko im do perfekcji), a Was zjawia się coraz więcej. Chociaż nie wszystkie komentują, to mam wrażenie, że moje grono odbiorców jest szerokie ;)
Z każdym pozostawiam cząstkę siebie, z każdym jest... Co najmniej trudno się rozstać. Szkoda, ale cóż, wszystko ma swój koniec, prawda?

¡Gracias! Danke! Tusen takk! 
Oraz... do zobaczenia na kolejnych moich fanfikach!


P.S. chwała i cześć tym, które dotrwały do tych słów. 

środa, 27 stycznia 2016

dwudziestkia jedynka

sierpień 2016, Amsterdam

     Ostatnie pięć miesięcy było istną katorgą. Cisza, samotność i świadomość tego, że Cath nie ma tuż obok... Nadal się zastanawiam jak ja to zniosłem. Czułem to, co ona - pustkę.
     Byłem przez ten czas wspierany przez całą drużynę oraz naszych psychologów. Dużo z nimi rozmawiałem, nie pozwalali mi być samym. Zawsze ktoś był obok, poświęcając swoją rodzinę dla mnie. Strasznie im za to dziękuję. Gdyby nie oni... Nie wiem, jakby to wyglądało. Chyba bym zwariował z tej samotności i tęsknoty.
     Dalej dużo trenowałem, dzięki czemu skoczyłem na wyższy poziom w swojej grze. Po kontuzji nie było już żadnego śladu. Miałem o czym jej opowiadać...
     Każde z nas się zmieniło przez ten czas. Uspokoiłem się, zaszła we mnie wewnętrzna zmiana. Zacząłem kochać, w dodatku ze wzajemnością. Spotkały mnie chwile szczęścia, także te gorsze... Ale takie jest życie, prawda?
     Jadąc po nią, pierwszego sierpnia, w dniu narodzin naszego małego szkraba, wspominałem chwilę, kiedy to zdecydowała pozwolić sobie pomóc.

- Cath, sądzę, że powinnaś tam pojechać - szepnąłem z bólem, gdy siedzieliśmy w szpitalnej sali. Nie było tam nikogo prócz nas. Były to godziny wieczorne, a pielęgniarki pozwoliły mi zostać jeszcze na chwilę. Nie wiem, ile musiałem je błagać, aby się zgodziły. 
- Nie chcę, naprawdę nie chcę. Obiecuję, zrobię wszystko, aby się trzymać... Tylko nie każ mi tam iść, w dodatku na tak długo. 
- Ale to jedyny sposób, aby mieć pewność, że wszystko będzie dobrze. 
- Pięć miesięcy to naprawdę dużo... - jej głos się załamał. 
- Mi też jest ciężko... - przytuliłem ją do siebie. Wtuliła się we mnie, wybuchając płaczem. Mi też cisnęły się łzy do oczu. Ale myśl o ponownej jej stracie... Nie potrafiłem jej sobie nawet wyobrazić. Wystarczy to, że nie ma tu Sophie, brak Cath zniszczyłby mnie całkowicie... 
- Pojadę. Ze względu na Ciebie i nasz związek. Chcę to wszystko odbudować, a sami... Sami sobie nie pomożemy. 

     Siedziałem w poczekalni, nerwowo ruszając nogą. Denerwowałem się. Jak bardzo się zmieniła? W końcu przez ostatnie miesiące byliśmy bez żadnego kontaktu... Aby terapia mogła przynieść skutki, musiała być odcięta od najbliższych.
     W dłoniach nerwowo zaciskałem niewielkie, granatowe pudełeczko. Ostatnie miesiące pozwoliły mi podjąć tę najważniejszą decyzję. Po ponad dwóch latach wspólnej przygody, po wzlotach i upadkach, po chwilach pełnych szczęścia i bólu... Zdecydowałem się. Chcę spędzić z nią resztę swojego życia, chcę także znów spróbować... Mamy przecież tyle czasu, jesteśmy młodzi... Jeśli tego będzie chciała... Uczynię wszystko, aby się udało, żeby Sophie miała młodsze rodzeństwo. 
     Gdyby ktoś powiedział mi te dwadzieścia cztery miesiące temu, że zwiążę się z kimś na stałe, zbuduję z tą osobą związek, czy też założę rodzinę... Wyśmiałbym go jak nic. Przecież wtedy imprezowałem jak mało kto!
     Rozglądałem się dookoła. Nikogo i niczego nie było. W tle grała jakaś relaksująca muzyczka, która działała wręcz przeciwnie. Mialem ochotę roztrzaskać ten durny głośniczek, ale moje niecne zamiary przerwały stukoty czyichś stóp o podłogę. Odruchowo przeniosłem wzrok w miejsce, z którego się one dobywały. Były to dwie kobiety, jedna w kitlu, była na pewno pielęgniarką, a druga... Drugą była Cath. Jej twarz stała się bardziej pociągła, była odrobinę zaróżowiona, nie to, co wtedy... blada, wychudzona... W dłoniach trzymała torbę ze swoimi rzeczami. Szła pewnie, nie chwiała się...
     Szybko schowałem pudełko do kieszeni, wstałem i ruszyłem w jej stronę, czując niewysłowioną ulgę i radość. Na jej twarzy zakwitł szeroki uśmiech, a nogi przyspieszyły kroku. Chwilę potem już miałem ją w swoich ramionach. Tak bardzo mi jej brakowało!
     Ujęła moją twarz w swoje dłonie, a jej ciepłe palce gładziły mnie po policzkach. Zmieniła się przez ten czas. Ale na lepsze. Znów nabrała kolorów i trochę wagi. Ale to tylko na korzyść. Nie była wychudzonym wieszakiem, tylko swoją starą wersją, za którą szalałem jak dzieciak. 
          - Tęskniłam... - szepnęła łamiącym się głosem. - Nawet nie umiesz sobie wyobrazić jak bardzo.
          - Ja za Tobą też tęskniłem, skarbie - przybliżyła swoją twarz do mojej i pocałowała. Zacisnąłem mocniej dłonie wkoło jej talii, a ta wplotła palce w moje włosy. Nie interesowało nas to, że obok jest pielęgniarka, która się nam przygląda. Nie liczyło się nic, tylko Cath. Mój skarb. 
          - Kocham Cię tak bardzo, że to boli... - jeszcze raz musnąłem jej wargi, po czym wypuściłem z uścisku. Spojrzała na mnie zaskoczona, a jednocześnie... Zlękniona. Klęknąłem na prawe kolano, sięgając do kieszeni. 
          - Vik... - zakryła usta dłońmi. Tak kochanie, to jest to, o czym myślisz. 
          - Catherino Marie Andersen - zacząłem uroczyście, a ta zachichotała nerwowo. Chyba pierwszy raz użyłem obu jej imion. - Nigdy nie byłem romantykiem i nawet nie wiem, co powiedzieć... Ale jestem pewny tego, że chcę spędzić z Tobą resztę swojego życia. Więc dlatego odważyłem się na tę decyzję... - zamilkłem na chwilę, budując atmosferę. Ta niecierpliwie czekała na najważniejsze słowa. - Czy wyjdziesz za mnie? 
     Jej oczy przypominały spodki, a wargi składały się na sensowną wypowiedź, która ostatecznie się nie pojawiła. W końcu zrównała się ze mną poziomem i znów się we mnie wtuliła.
          - Ja... Ja nawet nie wiem, co powiedzieć... - szepnęła.
          - Po prostu powiedz tak. Dla Ciebie to tyle, co nic, a mnie uczyni najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. 
          - Kocham Cię i jedyne, czego chcę, to spędzić z Tobą całą wieczność - spojrzała na mnie, a w jej oczach dostrzegłem łzy. Łzy wzruszenia i szczęścia... Wsunąłem na jej palec złoty pierścionek z niewielkim diamencikiem, który wybrałem wraz z panią Schöne. Zerknęła na niego, potem znów na mnie, uśmiechając się czule.



_____________
Hej, cześć i czołem! Witam Was w...w ostatnim rozdziale tutaj. Za tydzień ckliwa końcówka i mówimy adiód tejże historii! Coś nie potrafię przełknąć tego, że historia Cath i Viktora zbliża się ku końcowi... Tak mi dziwnie, haha. 




środa, 20 stycznia 2016

dwudziestka

marzec 2016, Amsterdam

          - Catherina! - ryknąłem, podbiegając do niej. Leżała na podłodze w korytarzu. Nieprzytomna. Tuż obok niej leżały jakieś nieznane mi tabletki...
     Przez ostatnie tygodnie zdecydowanie oddaliliśmy się od siebie. Utrata Sophie zamiast przybliżyć nas do siebie zadziałała wręcz odwrotnie. Coraz częściej uciekałem z domu, pozostawiając ją samą. Każde z nas inaczej to przeżywało. Ona - w zaciszu domu, a ja? Na treningach. Trenowałem dużo więcej niż wszyscy zawodnicy Ajaksu razem wzięci. A to wszystko tylko po to, aby odwrócić uwagę od tego, co nas spotkało.
     Śmierć Sophie była czymś nagłym. Niespodziewanym. Lekarze przecież mówili, że będzie dobrze! Jak widać nasz los był inaczej pisany.
     Bałem się z nią rozmawiać. Bałem się chociażby na nią spojrzeć. To wszystko... Było we mnie o wiele za żywe. Gdy tylko czułem jej obecność, czułem też małą. To było chore, prawda? Wariowałem, ale starałem się jakoś trzymać. Moje potrójne, a nawet i czterokrotnie silniejsze treningi powodowały, że stawałem się coraz bardziej solidnym zawodnikiem.
     Cały zespół był przeciwny temu, że w ogóle pojawiałem się De Telegraaf! Kazali mi zostać w domu i wrócić, kiedy będę gotowy. Dobre sobie, prawda? Po raz pierwszy w ośrodku treningowym zjawiłem się na drugi dzień po pogrzebie mojej córeczki. Nie wspominam go za dobrze. Ta cisza... Była potworna.
          - Catherina! - potrząsnąłem jej ramionami, licząc, że jakimś cudem się ocknie. Była potwornie wychudzona, blada... Znów nie była moją Cath. Czemu nie mogłem poświęcić jej chociażby chwili? Od miesiąca nie rozmawialiśmy dłużej, niż kilkanaście sekund. Zazwyczaj to ja mówiłem, że wychodzę i nie wiem, czy wrócę. Zostawiałem ją z tym wszystkim samą. I teraz widzę efekty mojego tchórzostwa.
     Wziąłem do ręki szklane opakowanie, które leżało obok niej. Nazwa nic mi nie mówiła, ale ulotka podpowiedziała, że to silne antydepresanty. Ile mogła ich wziąć? Poza tym - skąd mogła je mieć?!
     Wyciągnąłem z kieszeni telefon i drżącymi palcami wystukałem numer na pogotowie. Bałem się, naprawdę się bałem. Ledwo radzę sobie po stracie dziecka, a tu teraz taki cios? O nie, nie pozwolę na to. Cath musi z tego wyjść! Innej opcji nie widzę...
     Po nawiązaniu połączenia z dyspozytorką, przekazałem wszystkie potrzebne informacje i czekałem na ich przyjazd. Tętno było prawie niewyczuwalne... Do oczu cisnęły mi się łzy. To nie może się tak skończyć. Nie mogę utracić pozostałości sensu mojego życia. Skończyłbym ze sobą jak najszybciej to możliwe. Dotarło do mnie to, jak bardzo się zmieniłem od kiedy ją znam. Czyżbym wreszcie dojrzał? Możliwe. Ale chyba to dobrze, prawda?
          - Kiedy wreszcie przyjedziecie - syknąłem sam do siebie łamiącym się głosem. Trzymałem w ramionach jej wychłodzone, drobne ciałko, z którego wydostawał się urywany oddech. Nikomu nie życzę znalezienia się w tej sytuacji, w której jestem. Najgorszy koszmar...
          - Proszę się odsunąć - chłodny i opanowany męski głos ściągnął mnie na ziemię. Drgnąłem, przenosząc wzrok na medyka. Powoli się podniosłem, a mężczyzna momentalnie zajął moje miejsce, podając jej tlen.
     Spanikowałem. Nie wiedziałem już, co mogę zrobić. Nie kontaktowałem, nie słyszałem tego, co mówi do mnie kobieta ubrana w strój ratownika. Tępo patrzyłem się na to, jak próbują ją uratować.
     Wydawało mi się, że mówią w niezrozumiałym przeze mnie języku. Jedyne, co do mnie dotarło to to, że muszą zabrać ją do szpitala.
          - Chcę jechać z Wami - powiedziałem cicho, niepewnym tonem, a kobieta mi przytaknęła. Drugi mężczyzna pomógł przenieść moją Cath na nosze, a ratowniczka podeszła do mnie.
          - Poradzi sobie pan? - ostrożnie kiwnąłem głową. - Wie pan, co mogło się stać, żeby do tego doszło?
          - Ja... Ja nie zauważyłem tego, jak...jak upadała na dno... - patrzyła się na mnie, czekając na dalsze wyjaśnienia. - Zmarło nam dziecko, a każde z nas żałobę po nim przeżywało na swój sposób...
     Zacisnąłem wargi, niewiele brakowało, abym załamał się tuż przed nieznaną mi kobietą.
          - Bardzo mi przykro... - szepnęła, zaciskając dłoń na moim ramieniu. - Ale teraz musimy iść.
     Jej towarzysze właśnie wychodzili z Catheriną. Ruszyliśmy za nimi.
     Po kilkunastu minutach jazdy karetką na sygnale byliśmy już pod szpitalem. Przewieźli ją na segregację, a mi kazali zostać w poczekalni.

     Były godziny wieczorne, kiedy to lekarz postanowił powiadomić mnie o tym, co zaszło.
          - Pacjentka przedawkowała leki psychotropowe. W dodatku była strasznie odwodniona i wygłodzona.
     Żeby do tego doszło... Ukryłem twarz w dłoniach, czując jak mój świat właśnie się zawalił.
          - Ale... Ale z tego wyjdzie, prawda?
          - Zrobiliśmy pacjentce płukanie żołądka. Otrzymała także kroplówki...
          - Jest już przytomna? - wtrąciłem się w jego wywód, a ten cicho westchnął. Chyba należy do ludzi, którzy nie lubią, jak im się przerywa. Ale tak bardzo chciałem to wiedzieć, że nie mogłem wytrzymać.
          - Tak, niedawno ją wybudzono.
          - Mógłbym do niej pójść? - zatwierdził mi. - Dziękuję - podniosłem się z krzesełka i ruszyłem do jej sali.
     Leżała na końcu czteroosobowej sali segregacji. Patrzyła się w sufit i z początku nawet nie zauważyła mojej obecności. Zająłem miejsce na skraju jej łóżka, obserwując ją. Jej klatka piersiowa powoli się podnosiła i opadała, a w nadgarstki miała powkuwane rurki, z których przez kroplówki dochodziły najpotrzebniejsze substancje.
          - Przepraszam, że jestem takim tchórzem. Przepraszam, że w ogóle zjawiłam się w Twoim życiu. Przepraszam, że sprawiam Ci tyle bólu chociażby tym, że oddycham. Przepr...
          - Cath - znów przerwałem komuś wypowiedź. Ale tym razem nie mogłem słyszeć tego bólu i cierpienia w jej głosie, jakby to wszystko była jej wina. Bo nie była. Przysunąłem się bliżej i ująłem jej wychudzone dłonie. - Jedyną winną osobą jestem ja. Zostawiłem Cię z tym samą, grą próbując zaślepić to wszystko, co Ty też przeżywałaś. Powinienem być tuż obok Ciebie i chronić Cię przed tym upadkiem. Przybyłem za późno...
          - Właśnie że nie... On - wskazała palcem na krzyż - powiedział, że przybyłeś w samą porę.




_____________________
Witam serdecznie, pozdrawiam w trzeci dzień ferii XD Jak mijają tym, które go mają? ;) 
Tymże religijnym akcentem (nie żebym się naśmiewała czy co, przecie sama jestem wierząca, z tą różnicą, że nie praktykuję wizyt w kościele XD) uświadamiam, że koniec jest o wiele bliżej niż wszyscy o tym myślą :D Jeszcze dzisiejszy post, za tydzień, a za dwa tygodnie epilog i... Ruszamy z nowym fanfiction💕 Dominika wchodzi w nową tematykę - skoki narciarskie! Dawien dawno dostałam propozycję i zapytanie, czy nie napisałabym ff ze skoczkami... Po czasie dobrnęłyśmy do tego dnia, haha :D 


środa, 13 stycznia 2016

dziewiętnastka

marzec 2016, Amsterdam

     Utopia na nasze nieszczęście skończyła się jakiś miesiąc po rozpoczęciu nowego roku. Saturacja skakała od tej normalnej przez wysoką, aż... Aż zaczęła nagle spadać. Lekarze robili co tylko mogli, ale... Okazało się to mało skuteczne.
     Ósmego lutego jej serduszko przestało bić. Pomimo ponad godzinnej reanimacji. Pomimo zwartej pracy całego oddziału... Jej serduszko odmówiło posłuszeństwa. Odeszła z tego świata. Przegrała walkę z chorobą...
     Nic nie pamiętam z pogrzebu. Nic nie pamiętam z ostatniego miesiąca. To dla mnie ciemny okres.
Na pewno dużo płakałam. Na pewno zamknęłam się w sobie. Na pewno spędzałam wiele czasu w jej pokoiku. 
     Nie mogło to do mnie dotrzeć, nie potrafiłam sobie uświadomić tego, że nie usłyszę jej gaworzenia czy śmiechu... Że nie zobaczymy jak sama próbuje usiąść, czy coś powiedzieć... To bolało.
     Czemu akurat to wszystko musiało nas spotkać? Czy aż tak bardzo zaszliśmy najwyższemu za skórę? A może to ja coś zrobiłam i mała za to zapłaciła? Co, jeśli to wszystko przeze mnie...

     Było ze mną naprawdę źle. Potykałam się o własne nogi, nic nie jadłam, prawie też nic nie piłam... Często mdlałam, ale nie miał kto tego widzieć, bo Viktor... Vik bywał tylko i wyłącznie gościem w naszym mieszkaniu. Nie zauważał tego, jak się staczałam na samo dno rozpaczy. Jak on to przeżywał? Nawet nie wiedziałam, co u niego, nie odważyłam się do niego odezwać chociażby słowem. Sam wypowiadał się sporadycznie, a w dodatku były to najczęściej lakoniczne wypowiedzi typu "nie wrócę dziś na noc", czy "będę później". 
     Słaniałam się na nogach coraz bardziej, przejście z łazienki do kuchni było istną katorgą. Było mi widać wszystkie kości, a skóra na brzuchu wskazywała, że była wyraźnie rozciągnięta. Blizna w dolnej jego części pokazywała ślad po cesarskim cięciu. Tylko ona, jej grób, liczne zdjęcia, oraz jej pokój wskazywały, że kiedykolwiek żyła. 
     W głowie zjawiały się wizje jej radosnej buźki, oraz dźwięki jej śmiechu, które powodowały u mnie większy potok łez. 
     Nie miałam nawet czym wymiotować, spałam podkulona na dywanie, tuląc do siebie jej poduszki, czy też maskotki. Odgradzałam się od świata, nie reagowałam na bodźce zewnętrzne, na wołania Mariji, czy Lasse. Nikogo nie słuchałam, byłam coraz bardziej zdesperowana... 

A cisza panująca dookoła wykańczała coraz bardziej... 

     Czułam, że się unoszę, wysoko w górę. Dookoła mnie sama biel, która potwornie raziła w oczy. Zasłoniłam twarz dłońmi, chcąc się uchronić przed światłem. 
          - Odsłoń oczy, Catherino - rozległ się donośny głos, powodujący ciarki na moim ciele. Nie znałam go, ale słychać w nim było sam autorytet.
     Przed moim obliczem stał siwobrody mężczyzna, w białej szacie. Miał siwe włosy, przemęczone, podkrążone oczy i pogodny uśmiech. Jego wzrok skupiał się na mnie. 
          - Co ja tu robię? 
          - Nie wypełniłaś jeszcze zadań, które Ci dałem, a Ty już się poddałaś? - odpowiedział mi pytaniem. Że co?! Jakie zadania?! Zaraz....zaraz. Czy ja... Czy ja umarłam?
          - Najwyższy... - wyszeptałam, padając przed nim na kolana. 
          - Wstań, Catherino - kontynuował łagodnym głosem. - Dlaczego się poddałaś? 
     Nie potrafiłam zebrać się na tyle, aby coś  powiedzieć. Nie wiedziałam jak mogę się do niego odezwać...
          - Nie radzę sobie ze wszystkim...nie jestem w stanie się podnieść po tym upadku.
          - Czemu nie poprosiłaś mnie o pomoc? - schwycił moją trzęsącą się dłoń i ruszył przed siebie. O dziwo, szłam bez problemu. 
     Długo milczałam, zastanawiając się nad odpowiedzią. Przecież byłam Córką Diabła, i to ja miałam prosić o pomoc tego dobrego? Przecież byłam tą złą. Byłam to dobre określenie. Przecież się zmieniłam, pomógł mi, nawrócił mnie. Pomógł mi ten zesłany przez Najwyższego. Dokładnie ten, od którego się sama oddaliłam...
          - Nie wiem... 
          - Ale ja wiem - uśmiechnął się. - Bałaś się do mnie odezwać, prawda? 
          - Zrobiłam tyle złego... - szepnęłam ze skruchą.
          - Przecież wiesz, że wybaczam wszystkim, bez wyjątku. Tobie też wybaczę, musisz tylko umieć się do mnie odezwać. Nieważne, czy jest dobrze, czy źle. Porozmawiaj ze mną. O czymkolwiek. Na przykład ponarzekaj mi o wszystkim i wszystkich, wysłucham. 
          - Będę pamiętać - szepnęłam, kiedy ten skończył swój krótki monolog. 
          - Obiecaj mi, że po kolejnym upadku się podniesiesz. 
          - Muszę tam wracać? - spytałam, czując rosnącą w gardle gulę. 
          - Musisz, masz misję do wypełnienia. Masz kogoś, kto teraz potrzebuje Twojego wsparcia. Kogoś, od kogo właśnie uciekłaś. 
     W moich oczach jak z automatu stanęły łzy. Viktor... Przecież ja go zostawiłam na lodzie... 
          - Próbuje sobie poradzić z tym, w samotności. Ale mu też to nie wychodzi, nie zauważyłaś tego, prawda? 
          - Zamknęłam się przed nim... 
          - Musisz się otworzyć, potrzebuje Cię, tylko Ty mu zostałaś. 
          - A rodzina? Byli z nim dłużej, niż ja.
          - Ale to Wasza tragedia, przez którą musicie przejść w dwójkę.



___________
Tak, wiem, źle uczyniłam. Ale tyle mnie kusiło, aby kogoś uśmiercić, no a to, że padło to na Sophię to... przepraszam, haha :( 
Pragnę Was uspokoić: to nie jedyny blog, w którym ktoś zginie XD tchnęło mnie na zabijanie, haha


środa, 6 stycznia 2016

osiemnastka

grudzień 2015, Amsterdam

     Rodzice Viktora byli już kolejnego poranka. Siedziałam na podłodze w salonie, a Sophie leżała na macie, kiedy to usłyszałam, że nasi goście już są. Zaczęłam się bać. W końcu widziałam ich tylko raz i to naprawdę nie długo... Co, jeśli nie przypadłam im do gustu?...
          - Oh...Catherina! - zawołała radośnie Jane, wchodząc do salonu. Jej uwaga dzieliła się to na mnie, to na naszą córeczkę, która dzierżyła w rączkach swoją ulubioną grzechotkę. - A kim jest ta malutka istotka, moja droga?
          - Mamo, tato... To Sophie, Wasza wnuczka.
     Bo my... Tak jakby nie powiedzieliśmy im o tym, że zostaniemy rodzicami. Czy to był za duży strach, czy po prostu nie starczyło czasu? To pytania, na które nie dostaniemy odpowiedzi.
     Państwo Fischer wytrzeszczyło oczy ze zdziwienia. Tak, wiem, nasza wina.
          - Ale... Czemu nam nic nie powiedzieliście?! - pierwszy głos zabrał pan Henrik. Przygryzłam wargę, patrząc się na małą. Jej zielone oczka patrzyły się w stronę Viktora. Pani Fischer podeszła jeszcze bliżej mnie, wpatrując się w dziewczynkę.
          - Ile ma?
          - Prawie pięć miesięcy - powiedziałam z dumą. Mój największy skarb już taki duży...
          - Baliście się nam przyznać, czy co? - wypytywał ojciec Viktora.
          - Nie, raczej nie - odpowiedziałam za ukochanego. Możliwe, że nie było to zgodne z prawdą. Przecież dalej to dziwi, że tak młode osoby zakładają rodziny, nawet jeśli to wpadka.
          - Postarałeś się, synu - poklepał go po ramieniu.
          - Ale mogliście nam powiedzieć! Nic złego przecież się nie stało, to cudowna wiadomość! - znów zawiesiła się na nas. - Mogę ją wziąć na ręce?
     Przez te tygodnie, od kiedy to jest w domu, nauczyłam się tak ją trzymać, aby niczego niw naruszyć. Na szczęście wszystko było dobrze, choroba się nie pokazywała, więc mała mogła wieść spokojne życie.
          - Ależ oczywiście! Tylko...proszę uważać na pompkę.
     Zdziwiła się bardziej, słysząc "pompka". Każdą osobę to dziwiło...
          - Sophie ma wadę serca oraz niepoprawnie funkcjonujący przewód pokarmowy... - oboje zamarli.
          - Jak udało Wam się to wszystko udźwignąć, nie mówiąc o tym nikomu?
          - Siła miłości - podszedł do nas i mnie objął. - Sama mnie tak wychowałaś, prawda?
     Zauważyłam w jej oczach łzy wzruszenia. O nie, bo zaraz sama się popłaczę...
          - Prędzej bym pomyślał, że Magnus wydorośleje... - rzucił na rozluźnienie jego tata, a my wybuchliśmy śmiechem.
          - To jak, nadal chce ją pani wziąć na ręce?
          - Ależ oczywiście! - klasnęła w dłonie, po chwili je wyciągając w jej stronę. Sophie pochyliła się w stronę babci, a po chwili już była pod jej opieką. Henrik też się dołączył, wyczuwając się w dumnego dziadka. Mała była naprawdę ufna, a poza tym... Viktor bardzo przypominał swojego ojca.
     Niedługo potem wrócił też Lucas, który załatwiał ostatnie sprawy w mieście, a wieczorem przyleciał Magnus, starszy brat Viktora. A jak dobrało się dwóch wujków to mała znalazła się w swoim raju, gdyż obaj chcieli ją rozbawić i rozpieścić na dobre. Obaj się starali, co było potwornie słodkie.
     Wieczorem wszyscy przybyli udali się do hotelu, a gdy mała zasnęła...
          - Vik... - jęknęłam, kiedy jego ciało naparło na moje. Dłonie bez zawahania zrzuciły ze mnie sweterek i bluzkę, które miałam na sobie. Wargi przycisnęły się do obojczyka i powoli przesuwały się coraz to niżej.Zęby delikatnie przygryzały skórę, pozostawiając po sobie drobne ślady bytności. Z moich ust wydostawały się pomruki przyjemności.
     Zadrżałam, gdy trącił nosem niewielką bliznę w dolnej partii brzucha - pamiątka po cesarce. Zacisnął palce wkoło bioder, podnosząc się z klęczek. Nachylił się nade mną, łącząc nasze usta razem. Zawiesiłam dłonie na jego karku, ściśle do niego przylegając.
     Rozpięłam guziki od jego ulubionej koszuli w kratę i zsunęłam ją z jego ramion. Palce powiodły przez całą długość brzucha, zatrzymując się przy zapięciu spodni. Rozpięłam guzik i powoli rozsunęłam rozporek.
     Czułam na szyi jego drżący oddech, oraz jego dłonie przesuwające się pod materiał legginsów. Jemu jedynemu nie przeszkadzało to, że nie powróciłam do figury sprzed ciąży. Kochał mnie po prostu taką, jaką jestem... 
     Klepnął mnie w pośladki. Zachichotałam.
          - To nie jest śmieszne, panno Andersen. 
          - Właśnie, że jest, proszę pana - naprawdę zabrzmiało to jak w Grey'u... Poprowadził mnie w stronę łóżka. 
          - I tak mi nie uciekniesz - rzucił złowieszczo, wchodząc na nie za mną. Opadłam na materac, a on zajął miejsce pomiędzy moimi udami. 
          - Nawet nie planuję uciekać - odparłam, gdy ten się nade mną nachylał. Jego wargi pierw delikatnie musnęły moje, aby po chwili złączyć się w kolejnym dziś pocałunku. Przejechałam dłońmi po plecach i znów zatrzymałam się na spodniach. Zsunęłam je z jego tyłka, a ten zamarł.
          - Po co ten pośpiech, skarbie? - wymruczał znad moich ust, jednocześnie nie próżnując. 
          - To Ty jesteś potwornie niecierpliwy - uniosłam biodra, gdy ten ściągał ze mnie czarny materiał.
          - Tak bardzo Cię pragnę - sapnął, przekręcając się na bok, aby łatwiej uwolnić się z rzeczy, które na nim pozostały. Skopałam z siebie legginsy oraz bieliznę, którą jeszcze miałam na sobie i powaliłam go na plecy. Nim zdążył zaprostestować już na nim siedziałam.
          - Bądź grzecznym chłopcem, albo Cię ukarzę - pogroziłam, przygryzając wargę.
          - Oh, czy Ty mi grozisz? Wiesz, że groźby są karalne? - podniósł się do pozycji siedzącej, po czym to ponownie znalazłam się na dole.
          - Co mi zrobisz? - spytałam, drocząc się.
          - Taką przyjemność, o jakiej śni każda - szepnął mi na ucho, przygryzając jego płatek. W środku poczułm dzikie pulsowania. Wystarczy jedno jego słowo... Jeden gest...


______________
Wróciła stara, niewyżyta Domi, jupi XDDD ale zaraz się chowam do bunkra, bo zimno i śnieg! :D 
podoba się? na kolejny tydzień się przyszykujcie na coś całkiem innego... chyba tyle z zapowiedzi wystarczy :3


środa, 30 grudnia 2015

siedemnastka

grudzień 2015, Amsterdam

     Wszystko szło ku dobru. Na całe szczęście. Nadal się bałam, że coś pójdzie mi nie tak i zrobię jej krzywdę, ale były to niewielkie epizody, w porównaniu do szczęścia, jakie teraz roznosiło się w domu. Mała pomyślnie się rozwijała, nie siniała, nie miała żadnych problemów z oddychaniem, a saturacja cały czas trzymała się na tym samym poziomie.
     Runda jesienna Ajaksu miała się ku końcowi, zbliżały się święta... Nadal nie mogłam uwierzyć, że to moja bajka. Nie marzyłam o tym, przynajmniej nie teraz, nie z tym stylem życia. Przecież jeszcze dwa lata temu nic nie znaczyłam, byłam gorsza, niż dziwka, a dziś? Dziś mam rodzinę.
     Choinka w salonie stała, wszędzie dookoła słychać piosenki świąteczne; a na mieście... Całkiem inaczej, tu się nie świętuje tak, jak u nas, w Danii. Jednakże masa ludzi, korki nie do zniesienia i pełno odwoływanych lotów to codzienny standard, szczególnie w śnieżycę. Denerwowałam się, bo nie wiedziałam, czy moj brat zdąży przylecieć, oraz, czy rodzicie Viktora pojawią się w Amsterdamie. Niby to jeszcze dwa dni, ale i tak... Na zmianę z różnymi piosenkami mówiono o tym, że zaplanowane loty odbywają się wahadłowo.
     Z salonu było słychać Viktora, próbującego rozśmieszyć Sophie. Ten to zawsze ma energię i dobry humor, którym zaraża naszą małą, która radośnie gaworzyła. Gdy zasnęła, dołączył się do mnie, próbującej przygotować rodzinne specjały.
          - Chwała temu, kto Cię nauczył gotować - powiedział z zachwytem, zagryzając ciasteczka imbirowe. Zdzieliłam go ze ścierki, a ten jęknął, łapiąc się za głowę. Jakby go to bolało.
          - Byś się przydał i je przewiązał - fuknęłam, a ten się zaśmiał i zabrał za narzucone mu zadanie.
     Po wstawieniu gęsi do pierkarnika sprawdziłam, czy mała spokojnie drzemie, co udawało się utrzymać od ostatnich dwóch tygodni.
     W ustkach miała kciuka i leżała na prawym boczku. Słychać było miarowe pikanie aparatury pomiarowej i jej cichutkie pochrapywania. Zbawienny dźwięk.
          - Słyszałaś o wahadłowych lotach? - pokiwałam twierdząco. - Lucas pisał, że już jest na lotnisku i mam po niego przyjechać.
          - Jedź, poradzę sobie - zapewniłam go, a ten mnie pocałował przelotnie w usta i zniknął z widoku. Zerknęłam na zegar. Godzina 14:48, piekarnik włączyłam trzy minuty temu, odnotowałam w głowie, przechodząc z powrotem do kuchni. Przygotowałam sałatkę grecką, oraz warzywną, aby mieć to z głowy. Większość rzeczy już była gotowa, w tym mięsa, pozostała jeszcze kwestia ciast. Ale do tego będę potrzebować dwóch łakomych pomocników. No i ryż a l'amande, za którego mój braciszek to dałby się pociąć, haha.
     Wróciłam wspomnieniami do świąt w Aalborg, kiedy to byliśmy z Lucasem dziećmi. Nie było obowiązków, rodzice żyli ze sobą, nawet na pozór szczęśliwi. Kiedy pod choinką gościła masa prezentów dla każdego, no i ta radość, kiedy to Ty znalazłeś w deserze migdał, za który był dodatkowy prezent, głównie niezdrowe słodycze. Chcąc zachować pozór tradycji, dalej praktykuję tradycje nabyte w domu. Chciałabym, aby i mała w swojej rodzinie za te dwadzieścia-trzydzieści lat także to praktykowała. Taki mój osobisty cel.
     Ogólnie, ostatnio coraz częściej brało mnie na refleksje. A także na plany na przyszłość.
Czy wszystko nadal będzie tak kolorowe jak dziś, czy dalej będzie towarzyszył strach, czy mała wyzdrowieje?... Najczęściej widziałam to jednak w tych kolorowych barwach. Viktor coraz bardziej się rozwija w karierze, Sophie w pełni zdrowa prowadzi nowe życie... A ja? No właśnie. Co ja będę robić? Ledwo skończyłam szkołę średnią jako dietetyk, raptem wkoczyłam w dorosłość i już mam dziecko. Nie tak sobie to wyobrażałam... Chociaż, czy w ogóle jakoś to widziałam?
     Obiecałam sobie, że jak Sophie podrośnie, to pójdę na studia, a nawet i do pracy. Nieważne, ze Viktor będzie mnie ganiał do zostania w domu i opieki nad małą. Nie chcę żyć wiecznie na jego koszt, wystarczy, że żyję dzięki niemu, dzięki temu wszystkiemu, co przeszłam z nim...
Z zamyśleń wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi. Już? Tak szybko się uwinęli?
          - Lucas - ucieszyłam się na widok brata. Nasze kontakty znów ucierpiały, a to głównie dlatego, że znów mieszkaliśmy w odległości... No a teraz dołączyła jeszcze Sophie i uziemienie w Amsterdamie.
     Przytulił mnie tak mocno, jak zawsze tego potrzebowałam. Szczególnie wtedy, gdy on był tu, a ja w Aalborg...
     Staliśmy wtuleni w siebie, a Viktor nam się tylko przyglądał, dopóki nie przebudziła się Sophie. Przyniósł ją, a mojemu braciszkowi włączył się instynkt wujka.  Momentalnie mnie puścił, a jego uwaga skupiła się na mojej córeczce.
          - A moja księżniczka już się wyspała? - oczy mu rozbłysły, a mała zaczęła gaworzyć. - A jaka ja już duża jestem! - wyciągnął do niej ręce, a mój ukochany mu ją podał.
          - Postaraj się o swoje, a nie wykorzystujesz moje - mruknął do niego żartobliwie, a Andersen pokazał mu język.
     Cała jego uwaga skupiła się na jego siostrzenicy, w tym momencie jego świat się znalazł w jednym miejscu.
          - Chodź, ciekawe, czy zauważy - pociągnęłam Fischera za sobą do kuchni. Zarzuciłam mu ręce na szyję, a ten od razu złapał o co mi chodzi. Jego wargi zatopiły się w moich, a dłonie ścisnęły pośladki, przez co cicho jęknęłam.
          - Bo jeszcze Lucas usłyszy - zachichotałam, nie oddalając się od niego. Pocałował mnie w szyję, przygryzając jej skórę. Uwielbiałam te chwile, a ostatnio... Było ich za mało jak na nas i nasze pragnienia. Każdy taki moment był wytchnieniem, łaknęłam go jak nikogo. No może poza samym Viktorem.
          - Kocham Cię - wymruczał mi na ucho.
          - Wiem, ja Ciebie też - pogładziłam go po policzku, patrząc się wprost w jego szarawe oczy. - Najmocniej.
          - Nie umiem sobie wyobrazić swojej dalszej egzystencji bez Was. Bez Ciebie i małej.
          - Ja też nie... - gdyby coś się jej stało z mojej winy... Nie umiałabym tego przeżyć, nigdy bym sobie tego nie wybaczyła. Po prostu bym nie umiała. Skończyłabym ze sobą jak najszybciej by się dało.
     Słyszeliśmy swoje oddechy, oraz głos Lucasa i małej. Byli w salonie, tuż za ścianą.
          - Włączyłbym mikser albo blender dla zagłuszenia... - poruszył zabawnie brwiami.
          - Już z wprawy wyszedłeś, że dyskretnie nie potrafisz? - wybuchłam stłumionym śmiechem.
          - Czy Ty właśnie próbujesz najechać mi na ambicję?
          - Ja? Skąd Ci to do głowy przyszło? - postanowiłam się dalej z nim droczyć. Żeby tylko nie wywęszył moich zamiarów...
          - Catherino... Gdyby nie te półtora roku z Tobą, to byś dostała za karę porcję klapsów - zabrzmiało to jak u Grey'a.
          - To dziś się bez nich obędzie? - spytałam zrezygnowana.
          - Jeśli tak bardzo tego chcesz... - szepnął soczyście, gładząc palcami moje pośladki. - Ale jak będziemy sami - cmoknął mnie w usta, powoli puszczając.



___________________________
Jestem w totalnym szoku, ponieważ ostatni post miał 630 odsłon! Nawet nie wiecie, jak moje biedne serducho się raduje :) iGracias!
Z racji tego, że jutro sylwester, a w piątek nowy rok, to chcę Wam życzyć samych sukcesów, zdania matury/egzaminu gimnazjalnego/sesji/kolejnej klasy (wybrane podkreślić) :D i wszystkiego, czego pragniecie. Oraz żeby ten rok był o wiele wiele lepszy niż ten! :)