środa, 20 stycznia 2016

dwudziestka

marzec 2016, Amsterdam

          - Catherina! - ryknąłem, podbiegając do niej. Leżała na podłodze w korytarzu. Nieprzytomna. Tuż obok niej leżały jakieś nieznane mi tabletki...
     Przez ostatnie tygodnie zdecydowanie oddaliliśmy się od siebie. Utrata Sophie zamiast przybliżyć nas do siebie zadziałała wręcz odwrotnie. Coraz częściej uciekałem z domu, pozostawiając ją samą. Każde z nas inaczej to przeżywało. Ona - w zaciszu domu, a ja? Na treningach. Trenowałem dużo więcej niż wszyscy zawodnicy Ajaksu razem wzięci. A to wszystko tylko po to, aby odwrócić uwagę od tego, co nas spotkało.
     Śmierć Sophie była czymś nagłym. Niespodziewanym. Lekarze przecież mówili, że będzie dobrze! Jak widać nasz los był inaczej pisany.
     Bałem się z nią rozmawiać. Bałem się chociażby na nią spojrzeć. To wszystko... Było we mnie o wiele za żywe. Gdy tylko czułem jej obecność, czułem też małą. To było chore, prawda? Wariowałem, ale starałem się jakoś trzymać. Moje potrójne, a nawet i czterokrotnie silniejsze treningi powodowały, że stawałem się coraz bardziej solidnym zawodnikiem.
     Cały zespół był przeciwny temu, że w ogóle pojawiałem się De Telegraaf! Kazali mi zostać w domu i wrócić, kiedy będę gotowy. Dobre sobie, prawda? Po raz pierwszy w ośrodku treningowym zjawiłem się na drugi dzień po pogrzebie mojej córeczki. Nie wspominam go za dobrze. Ta cisza... Była potworna.
          - Catherina! - potrząsnąłem jej ramionami, licząc, że jakimś cudem się ocknie. Była potwornie wychudzona, blada... Znów nie była moją Cath. Czemu nie mogłem poświęcić jej chociażby chwili? Od miesiąca nie rozmawialiśmy dłużej, niż kilkanaście sekund. Zazwyczaj to ja mówiłem, że wychodzę i nie wiem, czy wrócę. Zostawiałem ją z tym wszystkim samą. I teraz widzę efekty mojego tchórzostwa.
     Wziąłem do ręki szklane opakowanie, które leżało obok niej. Nazwa nic mi nie mówiła, ale ulotka podpowiedziała, że to silne antydepresanty. Ile mogła ich wziąć? Poza tym - skąd mogła je mieć?!
     Wyciągnąłem z kieszeni telefon i drżącymi palcami wystukałem numer na pogotowie. Bałem się, naprawdę się bałem. Ledwo radzę sobie po stracie dziecka, a tu teraz taki cios? O nie, nie pozwolę na to. Cath musi z tego wyjść! Innej opcji nie widzę...
     Po nawiązaniu połączenia z dyspozytorką, przekazałem wszystkie potrzebne informacje i czekałem na ich przyjazd. Tętno było prawie niewyczuwalne... Do oczu cisnęły mi się łzy. To nie może się tak skończyć. Nie mogę utracić pozostałości sensu mojego życia. Skończyłbym ze sobą jak najszybciej to możliwe. Dotarło do mnie to, jak bardzo się zmieniłem od kiedy ją znam. Czyżbym wreszcie dojrzał? Możliwe. Ale chyba to dobrze, prawda?
          - Kiedy wreszcie przyjedziecie - syknąłem sam do siebie łamiącym się głosem. Trzymałem w ramionach jej wychłodzone, drobne ciałko, z którego wydostawał się urywany oddech. Nikomu nie życzę znalezienia się w tej sytuacji, w której jestem. Najgorszy koszmar...
          - Proszę się odsunąć - chłodny i opanowany męski głos ściągnął mnie na ziemię. Drgnąłem, przenosząc wzrok na medyka. Powoli się podniosłem, a mężczyzna momentalnie zajął moje miejsce, podając jej tlen.
     Spanikowałem. Nie wiedziałem już, co mogę zrobić. Nie kontaktowałem, nie słyszałem tego, co mówi do mnie kobieta ubrana w strój ratownika. Tępo patrzyłem się na to, jak próbują ją uratować.
     Wydawało mi się, że mówią w niezrozumiałym przeze mnie języku. Jedyne, co do mnie dotarło to to, że muszą zabrać ją do szpitala.
          - Chcę jechać z Wami - powiedziałem cicho, niepewnym tonem, a kobieta mi przytaknęła. Drugi mężczyzna pomógł przenieść moją Cath na nosze, a ratowniczka podeszła do mnie.
          - Poradzi sobie pan? - ostrożnie kiwnąłem głową. - Wie pan, co mogło się stać, żeby do tego doszło?
          - Ja... Ja nie zauważyłem tego, jak...jak upadała na dno... - patrzyła się na mnie, czekając na dalsze wyjaśnienia. - Zmarło nam dziecko, a każde z nas żałobę po nim przeżywało na swój sposób...
     Zacisnąłem wargi, niewiele brakowało, abym załamał się tuż przed nieznaną mi kobietą.
          - Bardzo mi przykro... - szepnęła, zaciskając dłoń na moim ramieniu. - Ale teraz musimy iść.
     Jej towarzysze właśnie wychodzili z Catheriną. Ruszyliśmy za nimi.
     Po kilkunastu minutach jazdy karetką na sygnale byliśmy już pod szpitalem. Przewieźli ją na segregację, a mi kazali zostać w poczekalni.

     Były godziny wieczorne, kiedy to lekarz postanowił powiadomić mnie o tym, co zaszło.
          - Pacjentka przedawkowała leki psychotropowe. W dodatku była strasznie odwodniona i wygłodzona.
     Żeby do tego doszło... Ukryłem twarz w dłoniach, czując jak mój świat właśnie się zawalił.
          - Ale... Ale z tego wyjdzie, prawda?
          - Zrobiliśmy pacjentce płukanie żołądka. Otrzymała także kroplówki...
          - Jest już przytomna? - wtrąciłem się w jego wywód, a ten cicho westchnął. Chyba należy do ludzi, którzy nie lubią, jak im się przerywa. Ale tak bardzo chciałem to wiedzieć, że nie mogłem wytrzymać.
          - Tak, niedawno ją wybudzono.
          - Mógłbym do niej pójść? - zatwierdził mi. - Dziękuję - podniosłem się z krzesełka i ruszyłem do jej sali.
     Leżała na końcu czteroosobowej sali segregacji. Patrzyła się w sufit i z początku nawet nie zauważyła mojej obecności. Zająłem miejsce na skraju jej łóżka, obserwując ją. Jej klatka piersiowa powoli się podnosiła i opadała, a w nadgarstki miała powkuwane rurki, z których przez kroplówki dochodziły najpotrzebniejsze substancje.
          - Przepraszam, że jestem takim tchórzem. Przepraszam, że w ogóle zjawiłam się w Twoim życiu. Przepraszam, że sprawiam Ci tyle bólu chociażby tym, że oddycham. Przepr...
          - Cath - znów przerwałem komuś wypowiedź. Ale tym razem nie mogłem słyszeć tego bólu i cierpienia w jej głosie, jakby to wszystko była jej wina. Bo nie była. Przysunąłem się bliżej i ująłem jej wychudzone dłonie. - Jedyną winną osobą jestem ja. Zostawiłem Cię z tym samą, grą próbując zaślepić to wszystko, co Ty też przeżywałaś. Powinienem być tuż obok Ciebie i chronić Cię przed tym upadkiem. Przybyłem za późno...
          - Właśnie że nie... On - wskazała palcem na krzyż - powiedział, że przybyłeś w samą porę.




_____________________
Witam serdecznie, pozdrawiam w trzeci dzień ferii XD Jak mijają tym, które go mają? ;) 
Tymże religijnym akcentem (nie żebym się naśmiewała czy co, przecie sama jestem wierząca, z tą różnicą, że nie praktykuję wizyt w kościele XD) uświadamiam, że koniec jest o wiele bliżej niż wszyscy o tym myślą :D Jeszcze dzisiejszy post, za tydzień, a za dwa tygodnie epilog i... Ruszamy z nowym fanfiction💕 Dominika wchodzi w nową tematykę - skoki narciarskie! Dawien dawno dostałam propozycję i zapytanie, czy nie napisałabym ff ze skoczkami... Po czasie dobrnęłyśmy do tego dnia, haha :D 


5 komentarzy:

  1. Ivi znów bohaterem *.*
    Jak dobrze, że był na czas ❤
    Jak dobrze, że żyje ❤
    Cudny jak zawsze ❤
    Skoki? Ty? Już nie moge się doczekać <333
    Buziaki :***

    OdpowiedzUsuń
  2. Ksiądz po kolędzie Cię nawrócił? xD mojemu się jakoś to nie udało XD Jeszcze ją pewnie uśmiercisz jak wszystkich.XD
    czekam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jezu... Dlaczego ja płaczę.. Boże.. Dlaczego ja płaczę..? :c
    Dobrze, że przybył na czas, bo już się zawałowałam.. :( Ty i te wątki religijne... Ja bym powiedziała, że Ty się nigdy nie nawrócisz i zabijesz całą rodzinę! :O Dziecko im zrób! :D A jak już masz zabijać to w innym opowiadaniu XDD
    Masz być litosna... XD
    Czekam na kolejny! :3 I żeby byli szczęśliwi... No pliss! :C

    OdpowiedzUsuń
  4. boże, popłakałam się :(((
    ale całe szczęście, że Cath żyje!!
    czekam nn!

    OdpowiedzUsuń
  5. Całe szczęście, że Victor wrócił na czas i udało się uratować Cat. Inaczej byłaby kolejna tragedia i piłkarz na pewno by sobie nie wybaczył.. Mam nadzieje, że teraz wszystko będzie zmierzać w dobrą stronę :)

    OdpowiedzUsuń