lipiec 2015, Malaga
Leżałam w hamaku, czytając kolejną książkę o macierzyństwie, korzystając z ciepłych promieni lipcowego słońca. Termin zbliżał się nieubłagalnie, zostało ostatnie siedem tygodni do prawidłowego rozwiązania. Prawidłowego... Dla nas ma nastąpić za dwa, no ewentualnie trzy tygodnie. Bałam się coraz bardziej z dnia na dzień, ale starałam się tego nie pokazywać, wystarczy, że Viktor musiał to znosić kilkanaście tygodni temu...
- Cath, wzięłaś witaminy i osłonkę? - spytał, odrywając mnie od lektury.
- Już idę - wsadziłam zakładkę między strony i podniosłam się z siedziska. Jęknęłam, czując ból pleców, który niemiłosiernie mi doskwierał. Pomaszerowałam chwilę w miejscu, aby rozluźnić nogi i ruszyłam do Duńczyka, który stał w drzwiach tarasowych.
Od pięciu dni jesteśmy w Hiszpanii na krótkich wakacjach. Nasze pierwsze i jedyne w dwójkę. Jednakże one i tak nie należały do przyjemnych. Były chwile kiedy to zwijałam się z bólu, wszelkiego rodzaju. Ale nie znaczy, że nie jest dobrze! Niezmiernie cieszy mnie chwila odetchnięcia od tego ogólnego natłoku, chwila samotności, wyciszenia...
Poczułam ruch w brzuchu. Odruchowo przyłożyłam w tamto miejsce dłoń i pogładziłam go.
- Już niedługo, słonko - powiedziałam do niej z uśmiechem, powoli ruszając do środka. Zajęłam miejsce na kanapie w salonie, a po chwili dołączył do mnie Vik ze szklanką i tabletkami. Przełknęłam je, popijając wodą.
- Dobrze się czujesz?
- Tak, tylko te plecy... - westchnęłam, licząc, że mnie pomasuje. - Pomasujesz? - spytałam, gdy przez chwilę nie reagował.
- A co za to dostanę? - wyszczerzył się jak dziecko. Wywróciłam oczami, ostrożnie przysuwając się jeszcze bliżej. "Przypadkiem" moja dłoń znalazła się w pobliżu jego krocza. Chrząknął dyskretnie, starając powstrzymać przed niekontrolowaną reakcją. Na próżno.
- Buziak może być? - szepnęłam mu na ucho, uwodzicielskim tonem, a ten jęknął.
- Boże, Cath, czy Ty chcesz mnie wykończyć z tej niemożności, czy co - zaśmiałam się triumfalnie.
- Może tak, może nie - cmoknęłam go w usta, a ten momentalnie wplótł palce w moje włosy. - Jeśli mała nie będzie nam dawać do wiwatu, to może... Może nadrobimy - wymruczałam, a ten jęknął.
Poczułam łaskotania w brzuchu, odruchowo zachichotałam.
- Co Cię tak śmieszy? - fuknął, udając obrażonego.
- Mała się rusza - podciągnął moją koszulkę i przyłożył dłoń do brzuszka. - Tę aktywność to ma po tatusiu.
- A urodę będzie miała po mamusi - pocałował mnie w szyję, caly czas trzymając dłoń w jednym miejscu.
- Chciałbyś. Będzie Twoją kopią, zobaczysz - w głowie widziałam małą kruszynkę o zielonych oczach i blond włoskach. Taki Viktor, tyle że w żeńskiej wersji...
- Chciałbym móc już ją zobaczyć. Wziąć na ręce.. Ale wiem, że za szybko to nie nastąpi.
- Operacja... - westchnęłam ciężko. - Ale po niej już będzie tylko lepiej, zobaczysz - próbowałam go pocieszyć, ale nie za bardzo mi poszło. Lekarka przygotowywała nas na to, co przyjdzie po porodzie. Kontrole, badania... Trzeba będzie poświęcać jej więcej uwagi, niż zwykłemu noworodkowi... W dodatku przez pierwsze tygodnie będzie w śpiączce, aby wszystko moglo się w spokoju zagoić... Coraz bardziej się boję każdego nadchodzącego dnia...
lipiec 2015, Amsterdam
- Cath, to dziś - usłyszałam, co zmusiło mnie do otwarcia powiek. To dziś, dziś jest trzydziesty pierwszy lipca, dzień, którego bałam się najbardziej... Dziś jadę do szpitala, a jutro...
Przełknęłam głośno ślinę, przecierając oczy. Ostatnie chwile w domu, w dwojkę, a potem... Dopiero się zacznie "jazda".
- Wstaaaawaaaaj - uśmiechnął się lekko, składając na moich wargach czułego całusa. - Zrobiłem śniadanie.
- Już - odsunął się, a ja powoli podniosłam się do pozycji siedzącej. Jak na złość, zawirował mi świat. Zamrugałam kilkakrotnie, aby mroczki zniknęły. Rozciągnęłam w łóżku nogi i wstałam.
- Przedostatni dzień bycia takim wielkim... - pogładziłam przez koszulę brzuch. - Nawet nie wiesz, co Cię czeka chwilę po pojawieniu się tutaj... - zacisnęłam powieki, chcąc się uchronić przed płaczem. Boję się, że sobie nie poradzę, że nie sprostam jako matka... Skończyłam raptem dziewiętnaście lat! A tyle obowiązków mnie czeka...Mimo tych obaw... Postaram się dać radę, być jak najlepszą.
- Będzie dobrze, Cathi - objął mnie od tyłu, układając z dłoni na brzuchu serduszko. Odchyliłam glowę w bok i pocałowałam go w policzek. - Poradzimy sobie razem.
- A gra?
- Pogodzę to, tym się nie martw. A teraz chodźmy, bo czas nam leci...
W kuchni zasiadł na krześle przy ladzie, na której stały dwie szklanki z sokiem pomarańczowym, oraz dwa talerze z jajecznicą ze szpinakiem.
- Czym sobie zasłużyłam na takie śniadanie? - zaśmiałam się, siadając obok niego.
- Wszystkim i niczym, kochanie.
Po zjedzonym posiłku wzięłam prysznic i ubrałam się w rzeczy, w których pojadę do szpitala.
Na kanapie w salonie już czekała moja torba, w tórej była wyprawka dla małej oraz moje rzeczy. Przy kanapie stała Marije, która w trzymała w dłoniach niewielką, ozdobną torebkę.
- Hej, kochanie - pocałowała mnie w policzki, po czym przytuliła. - Nie załamuj się tak, będzie dobrze.
Oni dalej nie wiedzieli o tym, że Sophie jest chora... Nie chciałam, aby się ktokolwiek inny o tym dowiadywał.
- Marije... Sophie ma wadę serca, zaraz po porodzie będzie operowana - wyszeptałam, czując łzy, cisnące się do oczu.
- Catherina... Czemu mi tego nie powiedziałaś wcześniej? - spytała cicho, przytulając mnie mocniej.
- Nie chciałam litości spowodowanej tym, że mała jest chora. Zostanie zoperowana i wszystko będzie dobrze.
- Nie może być inaczej - ta wypowiedź w jakiś sposób podniosła mnie na duchu. Mała po operacji wyzdrowieje i będzie poprawnie się rozwijać. Stworzymy szczęśliwą rodzinę, będzie dobrze.
- A teraz otwórz prezent! Specjalnie po to przyjechałam - wcisnęła mi w dłonie pakunek, a ja wywróciłam oczami, wracając do rzeczywistości.
- Nie musieliście...
- Matka chrzestna musiała! Otwieraj! - zaśmiała się serdecznie, a ja zajrzałam do środka. Niewielkie pudełeczko, przewiązane różową kokardką. Smoczek. Różowy. Z napisem "Sophie".
- Jakie kochane - uśmiechnęłam się rozczulona, po czym znów ścisnęłam przyjaciółkę. - Małej się na pewno spodoba.
- Moje panie, jedziemy już? - wtrącił się Gorridsen.
- Możemy jechać - oznajmiłam, chowając pudełeczko do torby, którą po chwili już zabrał.
Droga do szpitala nie zajęła nam dużo czasu. Po dwudziestu minutach byliśmy już na miejscu, gdzie sprawnie zostaliśmy przyjęci. Po kolejnych kilkunastu minutach już byliśmy w sali, w której przyjdzie mi spędzić kilka dni. Wyglądała nawet przytulnie, było zadbanie, ale z drugiej strony tak... Monotonnie. Białe ściany, ogromne okno i drzwi do łazienki. Po co one, skoro i tak się nie będę mogła ruszyć po cesarce.
Viktor mnie rozpakował, a pani Schoene pomogła mi się przebrać w szpitalną koszulę. Była szorstka, nie przyzwyczaiłam się do noszenia takich rzeczy, ostatnio w szpitalu byłam siedem miesięcy temu... Uh, lepiej nie wracać do tych wydarzeń. Co ja myślałam, tak postępując?
__________________
dzień dobry w środę, o godzinie 6:13! Nie wiem jak Wy, ale jestem tak cudownie wyspana, mimo że zarwałam pół nocy :) nie wiem, co się ze mną dzieje, haha.
dzień dobry w środę, o godzinie 6:13! Nie wiem jak Wy, ale jestem tak cudownie wyspana, mimo że zarwałam pół nocy :) nie wiem, co się ze mną dzieje, haha.
jak wrażenia? chociaż tu za dużo się nie dzieje... chyba się zabunkruję, albo przerwę to opowiadanie...XDD do zobaczenia za tydzień! :)
boże, aż mi sie smutno zrobilo :cccc
OdpowiedzUsuńmusi byc wszystko dobrze
no bo będzie, prawda? ;;;;
Musi być dobrze ;c nie rób, że małe niewinne dziecko będzie musiało walczyć o życie ;c
OdpowiedzUsuńczekam na kokejny ;)
Domi kochanie, czy ty mi tu sugerujesz, że coś się stanie ? :(((
OdpowiedzUsuńJeśli tak to lepiej już uciekaj :* xD
Cudnie tutaj jak zawsze ❤
Trzymam mocno kciuki by z małą wszystko jednak było dobrze ❤
Czekam z niecierpliwością na kolejny
Buziaki :**
Ojej :c Maleństwo.. Musi być z nią wszystko okay.. :( Biedactwo.
OdpowiedzUsuńJak się dzieciom albo szczeniaczkom coś dzieje, to ja zawsze płacze :( XD
Rozdział cudowny kochana! <3
Już nie mogę się doczekać kolejnego! :*
Pozdrawiam!
Mam nadzieje, że rozwiązanie i operacja pójdą pomyślnie. Ta dwójka tak wiele przeszła, że zasługują na szczęście :)
OdpowiedzUsuń