środa, 9 grudnia 2015

czternastka

pierwszy sierpnia 2015, Amsterdam

     Kręciłem się nerwowo po korytarzu, czekając, aż pielęgniarki przygotują Cath do cesarki. "Wyrzuciły" mnie z pomieszczenia kilkanaście minut temu i od tej pory nic nie wiem. Zacząłem się denerwować, czy aby wszystko pójdzie dobrze...
     Fischer, ogarnij się - syknęła podświadomość, sprowadzając mnie na ziemię. - Chociaż Ty myśl odrobinę optymistycznie.
     Zacisnąłem drżące ręce razem, gdy tylko otworzyły się drzwi od sali.
          - Cath - wyszeptałem, podchodząc do niej. Trzymała dłonie na brzuchu i delikatnie go gładziła, skupiając na nim całą swoją uwagę. Gdy mój szept do niej dotarł, powoli podniosła głowę. Jej oczy były zaszklone, puste, a usta wykrzywiły się w sztucznym uśmiechu. To nie była moja Cath. Co one już jej nagadały? Jak bardzo ją wystraszyły?
     Wyciągnęła dłoń w moją stronę. Momentalnie ją złapałem. Miała chłodne palce.
          - Możemy jechać - powiedziała cicho do kobiety, prowadzącej jej wózek. Ścisnęła mocniej moją dłoń, gdy w milczeniu przemierzaliśmy korytarz, prowadzący na blok operacyjny.
     Będąc na sali stres wzrósł. Ten zapach... Mdlił. Odrzucał. Gdybym tylko był w stanie, to bym stąd uciekł... Ale nie mogłem, bo była tu Catherina, a za niedługo ma dołączyć do nas Sophie...
          - Viktor - moich uszu dobiegł jej pełen napięcia głos. - To już niedługo.
     W odpowiedzi tylko mocniej ścisnąłem jej rękę. Lekarze sprawnie podłączali całą aparaturę. Niedługo potem dało się już słyszeć bicie serduszka małej. Niepokoił mnie jego nierówny rytm...
          - Proszę się trzymać - powiedziała do mnie pielęgniarka, doglądająca sprzętu.
     Cath była cały czas przytomna, wybrała znieczulenie częściowe. Lekarze sprawnie "działali". Patrzyliśmy się na siebie wzajemnie, gładziła moje palce.
     Towarzyszyły nam pikania, które z każdą chwilą nabierały swej głośności, co mnie niepokoiło.
          - Cholera - usłyszałem zdenerowany ton lekarza, który spoglądał na aparaturę. - Ana, szykuj tlen.
     Powiodłem za nim wzrokiem. Jedna z aparatur, ta, która wskazywała tętno Sophie, krążyła koło zera, pikania były głośniejsze, a mój oddech coraz szybszy.
          - Co się stało? - spytała zlękniona, widząc moją tęgą minę.
          - Nic, kochanie - szepnąłem ledwosłyszalnie. Kłamstwo dziś przychodziło mi jeszcze trudniej. Obserwowałem jak medyk przyspiesza swoją pracę, po chwili mając w dłoniach zakrwawione, w dodatku zsiniałe, praktycznie niebieskie ciałko. To nasza Sophie...
          - Fischer, do cholery, co się dzieje? - gdyby tylko nie była znieczulona, to by się podniosła i zdzieliła mnie po głowie. A ja stałem i patrzyłem się na tępo na nich, jak odśluzowali ją i w trybie błyskawicy podawali tlen.
     Kolejne sekundy były katorgą... Cath wybuchła płaczem, a ja nie mogłem nic zrobić, aby przestała... Chciała wymusić na mnie wyjaśnienia, a ja nie mogłem...
     Medycy ją otoczyli, walczyli o nią, o pierwszy oddech...
          - Ona żyje, prawda? - wyłkała, a ja nie potrafiłem udzielić jej odpowiedzi...
     Minęły trzy minuty. Najgorsze minuty mojego życia.
     Usłyszeliśmy to. Ciche tkliwienia. Oraz odetchnięcie z ulgą lekarza przeprowadzającego cesarkę.
          - Udało się - powiedział z satysfakcją, a ja uradowany padłem na kolana, wtulając się w ramię ukochanej.
          - Żyje - szepnęła.
          - Żyje - powtórzyłem, czując łzy w oczach. Co z tego, że "faceci nie płaczą". Gówno prawda. Płaczemy. Ze szczęścia chociażby.
     Moja córeczka, nasza córeczka żyje. Przebrnęła przez pierwszą część, teraz czas na drugą...
     Jej dłonie objęły moją głowę i gładziły włosy. Więcej nie mogła zrobić, znieczulenie dalej działało. Moje wargi nieprzerwanie dotykały skóry jej ramienia, czy szyi. Cieszyliśmy się, nasze maleństwo przeżyło.

          - To Tetralogia Fallota - powiedział lekarz, gdy poprosił mnie wieczorem o przyjście do jego gabinetu.
          - Czyli? - dużo mi to mówiło.
          - Prawa komora serca jest przerośnięta przez nienatlenowaną krew, która powinna przedostać się do lewej komory serca - pokiwałem głową, udając, że rozumiem. - To przez to dziecko urodziło się z sinicą.
     Przełknąłem nerwowo ślinę.
          - Operację podejmiemy jak najszybciej, jednakże musimy mieć stuprocentową pewność, że nie nastąpi niedotlenienie.
          - Ale teraz z nią wszystko dobrze?..
          - Tak, saturacja jest poprawna, tętno jest odrobinę przyspieszone - odetchnąłem z ulgą. Mogło być gorzej. - Proszę się nie martwić, dzisiejsza medycyna jest tak nowoczesna, że dzieci z tą wadą prowadzą normalne życie.
          - Będziemy mogli ją zobaczyć z partnerką?
          - Raczej nie ma przeciwskazań - uśmiechnąłem się. - Jest w inkubatorze, pod stałą opieką. Jeśli tylko pani Andersen poczuje się na siłach, to proszę.
          - Dziękuję! - zawołałem uradowany, ściskając jego rękę.
     Po chwili byłem już u Cath. Nie spała, wpatrywała się w drzwi, czekając na mnie.
          - Chcesz ją zobaczyć? - spytałem, siadając obok niej. Oczy jej rozbłysły, a na twarzy zakwitł uśmiech. 
          - Możemy? 
          - Tak, termin operacji jest do ustalenia, dopóki nie będą mieli pewności, że znów nie dojdzie do niedotlenienia... - mina jej momentalnie zrzedła. - Jesteś na siłach, aby wstać i przesiąść się na wózek? 
          - Tak... Jak najbardziej - wstałem, idąc po wózek. Dziewczyna odchyliła kołdrę i powoli wysunęła nogi za materac. Już po chwili ustała, jęcząc z bólu. 
          - O matko, wszystko mnie boli... I już jestem taka mniejsza... - spojrzała w dół. Brzuch był odrobinę mniejszy... Oderwałem wzrok, podprowadzając pojazd, na którym usiadła. 
     Kilka minut potem byliśmy już na oddziale noworodków. Niczym się nie różnił od tych ze szpitali z seriali w telewizji. Dookoła pełno małych łóżeczek. Przy niektórych stali dumni rodzice, przy innych pielęgniarki, uspokajające rozpłakane maleństwa... A na końcu stały trzy inkubatory. Jeden z nich był nasz, z naszą małą...
     "Sophie Fischer" poczułem wewnętrzną dumę. Rok temu za nic w świecie nie pomyślałbym o tym, naprawdę. Gdyby nie Catherina, zapewne spędziłbym to popołudnie grając w FIFĘ, albo u chłopaków... Ale nigdy nie żałowałem tego, co się stało. Że ją poznałem, a tym bardziej, że się w niej bez pamięci zakochałem.  Kocham je obie, są całym moim światem.
     Miała wetkniętą w nosek rurkę, którą dochodził tlen. Leżała na boczku, aby mieć ułatwione oddychanie...
          - Czterdzieści siedem centymetrów... - szepnęła, przejeżdżając palcami po szybie. - Moja biedna malutka... 
          - Poradzi sobie, zobaczysz - przytuliłem ją do siebie. 
          - Wygląda na silną. 
          - Jest taka.


___________________
Hej Sophie <3 wiem, też płakałam, jak to pisałam, ale wiecie... Muszę być czasem potworem :v spoko, będę jeszcze gorsza i to nie tylko w tym fanfiction( ͡° ͜ʖ ͡°)
liczę na Wasze opinie!:)


6 komentarzy:

  1. Rzeczywiście.. Bardzo wzruszający rozdział. Mam nadzieje, że z małą Sophie będzie dobrze i będą szczęśliwi :) W pełni na to zasługują.

    OdpowiedzUsuń
  2. Heeej Sophie ❤❤❤
    O jejciu wyłam jak głupia :( biedne maleństwo :(
    Niech ona będzie zdrowa :( szkoda mi jej :(
    No dobra❤ Vik ideolo *.* rozpłynęłam się *.* <33
    Przepiękne ❤
    Czekam na kolejny
    Buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
  3. jejku, jak mi smutno teraz :c
    biedna Sophie :(
    mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze i że z tego wyjdzie..
    czekam nn!

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak smutno :c niech ona przeżyje ;c czekam ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Cóż, ja nie płakałam, ale aż mi się przykro zrobiło jak pisałaś, że maleńka nie oddycha. Co by to było gdyby umarła. A Vik jest naprawdę kochany, dopiero co balowal co noc i zaliczał panienki, a teraz się zmienił i ma dziecko. To cudowne, jak wszystko w życiu potrafi się zmienić w ciągu sekundy/Supreme

    OdpowiedzUsuń
  6. Ojej.. Tak mi smutno, wzruszyłam się :(
    Chciałabym żeby malutka przeżyła.. :(
    Vik jest taki dobry i kochany *_*
    Czekam na kolejny! :*

    OdpowiedzUsuń